Przeskocz do treści

Tajemnice i czar bursztynowych okruchów


Gniewosław szedł dziarskim krokiem przez las. Noc była ciemna, chłód przenikał przez jego lniane ubranie, wilgoć i wiatr od morza potęgowały to uczucie zimna. Kiedy wspinał się na wzgórze usłyszał w oddali tętent koni. Zamarł bez ruchu i nasłuchiwał. Kilku jeźdźców zbliżało się od strony południowej. Bezszelestnie przemieścił się w cień wielkiego, powalonego pnia i wpełzł w bujne liście paproci. Był pewien, że to straż Rycerzy Zakonnych sprawdza teren. Wielki Mistrz Zakonny Konrad von Jungingen od dawna już kontynuował politykę ostrych zasad dotyczących zbioru i posiadania bursztynu przez ludność, były one proste – całkowity zakaz pozyskiwania pod groźbą kary śmierci. Cały surowiec gromadzony był w Gdańsku i Królewcu, a potem sprzedawany rzemieślnikom w Europie Zachodniej za odpowiednio wysoką cenę. Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie – bo taka była jego oficjalna nazwa - osiągał z handlu jantarem bardzo wysokie korzyści. Cierpieli biedę za to gdańscy rzemieślnicy- bursztynnicy, którzy pozbawieni zostali swojego zawodu.
Gniewosław był zdeterminowany. Od dziecka nie zgadzał się i buntował, zawsze szedł swoją drogą i konsekwentnie realizował wyznaczone sobie cele. Najładniejsza dziewczyna z wioski była jego wybranką. Dobrawa – piękna, miła i pracowita patrzyła na niego przychylnym okiem. Aby wypełnić rytuał, aby szczęście dopisało ich związkowi potrzebny był mu talizman z jantaru dla jego kobiety. Koniecznie musiał on być z inkluzją w postaci owada , który zakończył swój żywot w zastygłym, złotym i gęstym płynie żywicy ok.40 mln lat temu. Gniewosław wiedział, że mimo wszelkich przeciwności losu zdobędzie go, a potem wyszlifuje narzędziami swojego dziadka, które teraz spoczywały zapomniane w drewnianej skrzyni. Zaplanował już, że wisior będzie miał kształt serca..
Leżał teraz bez ruchu pod wielkimi liśćmi paproci , przyciskał do siebie specjalny drąg z metalowym zakończeniem. To narzędzie pomoże mu w poszukiwaniach. Jeźdźcy zbliżyli się już tak blisko, że poczuł zapach koni. Ich białe płaszcze powiewały w mroku. Minęli go lekkim kłusem, oświetlając pochodniami okolicę i lustrując zarośla bacznym wzrokiem. Gdy przejechali i tupot końskich kopyt ucichł odetchnął głęboko i wypełzł z zarośli. Otrzepał swoje szare, zgrzebne ubranie, zarzucił drąg na ramię i z lekkim grymasem triumfu ruszył w stronę wydm Mierzei Wiślanej. Szedł jeszcze z 500 m i usłyszał jak morskie fale przelewają się załamując przy brzegu tocząc pianę prosto na piaszczystą plażę. Bałtyk –„ młody” , bo liczący zaledwie kilka tysięcy lat zbiornik morski - pomagał ludziom bardzo skutecznie w pozyskiwaniu jantaru. Morska woda ze swoją niesamowitą energią wypłukiwała jego złoża , transportowała i wyrzucała na brzeg . Dziadek Gniewosława zabrał go tu kiedyś jako małego chłopca i pokazał miejsca, gdzie znalazł spore bryłki bursztynu. Teraz on przygotował drąg i rozpoczął penetrację terenu. Wbijał swój przyrząd w miękki piach i drążył nim, powtarzając tę czynność po kilka razy. Gdy słyszał charakterystyczny odgłos i wyczuwał lekki opór, wówczas kopał. Po kilku godzinach miał już 5 bryłek : 2 mniejsze, 2 nieco większe i jedną całkiem sporą. Nie mógł stwierdzić czy są w niej inkluzje, wymagało to spojrzenia przez kamień w stronę słońca, a na razie była jeszcze ciemna, bezksiężycowa noc.
Gniewosław wiedział, że powrót będzie jeszcze bardziej ryzykowny. Miał przecież przy sobie nielegalnie zdobyty jantar...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.